Boże Narodzenie potrafi upiększyć nawet Zjednoczone Królestwo. Smutne poza tym, obumierające angielskie miasteczka, z łuszczącą się skórą tynków i ślepymi oczami z okien zamkniętych dawno sklepów – przywdziewają na te kilka tygodni świąteczne dekoracje, jak bezrobotny na zasiłku raz do roku wyciąga najlepsze ubranie. Lubię święta na Wyspach, nawet dostrzegając ich fasadowość w państwie, w którym wiara i religia od dawna są tylko jednym więcej urzędem, tym tylko różniącym się od innych, że raz w tygodniu serwują w nim darmową kawę i ciasteczka. Jednak nie daję się zwieść zdobieniom domów, dopiero w tym roku chyba w pełni osiągających przedCOVIDową skalę, nie pozwalam się wciągnąć w gorączkę zakupów nic z tych rzeczy – bo święta zaczynają się dla mnie dopiero, w gdy w radiu usłyszę jedną piosenkę.
Hey, Mr. Churchill…
Nie, nie tę, o której natychmiast Państwo pomyśleli. I tę drugą też nie. Nie, Gwiazdkę nieodmiennie i co roku zwiastuje mi „Stop the Cavalry” Jona Lewie, wielki antywojenny przebój roku 1980 i rzadkie połączenie protestsongu z hitem bożonarodzeniowym. Utwór ponadczasowy, odwołujący się do wciąż żywej na Wyspach traumy Wielkiej Wojny (przez krytycznych socjologów nazywanej też wojenną obsesją), a w chwili powstania i przez następną dekadę zgodnie z intencją twórcy uznawany za jeden z najsilniejszych głosów przeciw atomowej zagładzie. „Hey, Mr. Churchill comes over here to say we’re doing splendidly But it’s very cold out here in the snow, marching to and from the enemy. Oh I say it’s tough, I have had enoughCan you stop the cavalry?” – śpiewał Lewie, a mnie ciekawiło zwłaszcza jedno: czy w obecnej atmosferze, panującej w UK jest w ogóle w eterze miejsce na piosenkę, że lepiej być w domu na święta, z ukochaną niż toczyć wieczny bój, ten sam od stuleci.
…vs. Rule, Britannia!
Poza tym bowiem media brytyjskie przybierają zupełnie odmienny, ale równie oczywisty w swym podprogowym przekazie ton. Ledwie kilkanaście dni temu głównym materiałem radiowych wiadomości BBC był rozbudowany reportaż relacjonujący kontekst przekazania obowiązków okrętu flagowego Royal Navy, które z kierowanej do remontu HMS Queen Elizabeth przeszły na HMS Prince of Wales[i]. Niespieszna, sentymentalna opowieść pełna była ludzkich historii, zgrabnie wplecionych anegdot, dawnej chwały i dumy z nowoczesności, a wszystko polane domyślnym motywem Brytanii Panującej Nad Morzami. Nieprzypadkowo zresztą „Rule, Britania!”, tradycyjnie kończąca główną imprezę muzyczną BBC w Royal Albert Hall, w tym roku wykonywana była wyjątkowo sierioznie, bez zwyczajowych żartów, przebieranek i mrugania do widzów. Nie, było bardzo patriotycznie, imperialnie, a Union Jacki zgrabnie komponowały się m.in. z flagami Ukrainy.
…c’est de la folie
Przez ostatnie tygodnie, słuchając radia głównie podczas długich podróży samochodem po Midlands zdążyłem jeszcze wysłuchać m.in. wzruszającego materiału o przeglądzie brytyjskich kornecistów pułkowych, chyba każda formacja British Army i RAF miała swoje własne okienko, ze szczególnym uwzględnieniem trudnej służby na pograniczu wschodniej flanki NATO, z wrogiem w każdej chwili gotowym do zakłócenia popołudniowej herbatki, a po kolejnej serii niezwykle sugestywnych reklam werbunkowych sam biłem się z myślami czy nie wstąpić do British Army i nie ruszyć pod Bałakławę. I wtedy na szczęście jakieś komercyjna stacja odważyła mi się przypomnieć: „Mary Bradley waits at home In the nuclear fall-out zone. Wish I could be dancing now In the arms of the girl I love”.
Malbrough s’en va-t-en guerre
Nie ma wątpliwości. Kierownicy polityki brytyjskiej przyzwyczajają swoje społeczeństwo do wojny, stosując te same tricki, co w przypadku obu wojen światowych. Inaczej niż na kontynencie, w UK nie trzeba wywoływać prymitywnych emocji, nachalnie eksponować wyższość własnych wartości i podkreślać patriotyzm. To wszystko zostałoby z miejsca uznane za niewłaściwe, czyli nieangielskie. Tu wykorzystuje się sentyment, tradycję, wstrzemięźliwie okazywaną, ale bezgraniczną dumę, oczywistość bycia pierwszym narodem świata. A gdyby tym razem to zawiodło – zawsze zostanie angielska obojętność, bezwład woli, bierność ukrywana pod pozorem dystansu i spleenu. Czy to społeczeństwa da się zaprowadzić na wojnę, wbrew swoim podstawowym interesom, borykając się z tyloma problemami ekonomicznymi i tożsamościowymi? Cóż, tyle razy w historii zostało wszak poprowadzone, fakt, że wojując zawsze w tylko w sojuszach, czyli cudzymi rękoma, a w ostateczności wysyłając na śmierć Szkotów (których z angielskiego punktu widzenia i tak zawsze w Szkocji było za dużo).
Ale jednak to są już prawie święta, bo przecież w radiu nareszcie słychać „Bang goes another bomb on another town While Luzar and Jim have tea. If I get home, live to tell the tale. I’ll run for all presidencie. If I get elected I’ll stop – I will stop the cavalry!”
Konrad Rękas
[i] A swoją drogą cóż to za symbolika, HMS Książę Walii! Każdy , kto widział jak książę Wiliam reprezentował UK na uroczystościach ponownego otwarcia Notre-Dame, gawędząc nobliwie z Donaldem Trumpem odebrał chyba czytelny sygnał kto już się staje twarzą starego post-Imperium w nowej odsłonie wielkiej, globalnej rozgrywki. Oto dziedzic Koburgów i Battenbergów ma swój prawdziwy bal inicjacyjny.