Powtarzane od wielu lat kłamstwa zaprzeczające udziałowi ukraińskich oddziałów zbrojnych kolaborujących z Niemcami w tłumieniu powstania warszawskiego – zostały w 2022 r. uzupełnione zgrabną analogią autorstwa prezydenta Andrzeja Dudy. Zwiedzając 1. sierpnia firmowaną posłankę PiS Małgorzatę Gosiewską wystawę „Warszawa–Mariupol – miasta ruin, miasta walki, miasta nadziei” głowa państwa polskiego była łaskawa stwierdzić: „To, co działo się tu w Warszawie, w trakcie II wojny światowej, kiedy toczyły się tutaj walki i kiedy Niemcy bezwzględnie mordowali cywilnych mieszkańców stolicy i niestety podobnie bezwzględna jest dzisiaj rosyjska agresja na Ukrainę”. Tym samym prezydent Duda postawił poniekąd znak równości między ukraińskimi katami Warszawy, a ich polskimi ofiarami.
Uczestnicząc w hucpie ku czci „obrońców Mariupola”, czyli takich samych nazistów, jak ci mordujący w powstaniu – PAD potwierdził też po raz kolejny, że tzw. polityka historyczna III RP zmierza nieuchronnie w stronę afirmacji zbrodniarzy odwołujących się wprost do zbrodniczej ideologii i praktyki hitlerowskiej.
Reformatorzy historii
Oczywiście, można by pomyśleć, że elementarna znajomość historii powinna wystarczyć, by wysadzić w powietrze wszystkie kłamstwa o rzekomej nieobecności ukraińskich kolaborantów w Warszawie. Cóż, jednak, kto dziś czyta Hłaskę, a więc i jego wspomnienie o zbiorowym gwałcie na Polce, którego dopuścili się ukraińscy hiwisi, zakończonym wydłubaniem jej oczu łyżką przy okrzykach radości – poszło w zapomnienie. Mylił się więc zapewne i Zbigniew Jan Zaniewicki (nie jak się często powiela w internecie „Zaniewski”!) i fraza z jego książki o powszechnym w polskiej stolicy strachu właśnie przez „słowiańskimi braćmi” z Ukrainy. Źle coś zapamiętali i zanotowali Józef K. Wroniszewski, kronikarz historii powstania na Ochocie, Stanisław Wachowiak w swoich wspomnieniach, Nieprawdziwe mają być wszystkie świadectwa i wyniki badań historyków potwierdzające udział oddziałów ukraińskich w walkach z Polakami i zbrodniach na ludności cywilnej. Nie i już! Nową historię piszą nam przecież prez. Duda, Gosiewska i Isajew…
Pro-zachodni kolaboranci…
Do niedawna zresztą starano się choć trochę kłamstwa uprawdopodabniać, przede wszystkim wykorzystując złożony system zależności organizacyjnych kolaborantów, w niemieckich rejestrach często ujmowanych po prostu jako własne jednostki, głównie policyjne, bez wyodrębniania ich składu etnicznego. W ostateczności zaś – łgano w oczy, np. twierdząc, że osławiony jako 31. Schutzmannschafts-Bataillon der SD Petra Diaczenki przybył do Warszawy „już po powstaniu”. Ciekawe więc jakim cudem już 15. września 1944 r. atakował Czerniaków i pacyfikował Powiśle? Z tymi samymi ukraińskimi symbolami na mundurach, które dziś władze polskie kazały wywieszać obok polskich na licznych w kraju obchodach rocznicowych… Nagle też ukraińscy nacjonaliści odżegnują się od zbrodni kozackich pomagierów Hitlera (zwłaszcza 69. Kosaken Abteilung w bandyckiej grupie Dirlewangera oraz 206 i 209 kozackie bataliony Schutzmannschaften), choć przecież na wszystkich mapach Wielkiej Ukrainy tak 80 lat temu, jak i obecnie Don i Kubań są tak samo kijowskie jak Chełm i Przemyśl. W ostateczności zaś zostaje oświadczenie, że ci z tryzubami w powstaniu to nie byli wcale Ukraińcy, tylko… przebrani Rosjanie! Cóż, to prawda, zbrodnie przeciw ludności cywilnej Warszawy popełniali także niemieccy kolaboranci rosyjscy, białoruscy Schutzmannschaft Bataillon der Sicherheitspolizei 13), a także litewscy, łotewscy, a nawet azerscy. Do tych pierwszych we współczesnej Rosji nawiązują zwolennicy „demokratycznej opozycji” Aleksieja Nawalnego, ci drudzy zaś dumnie nosili wówczas tylko pro-nazistowskie, a dziś dumnie demokratyczne biało-czerwono-białe naszywki europejskiego wyboru Białorusi…
Skądinąd skoro zaś o podziałach mowa – warto też przypomnieć, że ukraińscy zbrodniarze z Warszawy wywodzili się z innego pnia ukraińskiej tradycji nazistowskiej, ideologicznie bowiem byli wychowankami już to Andrija Melynka, już Tarasa Boroweća. Współpracownikiem tego drugiego był m.im. był właśnie Diaczenko, dawny oficer petlurowski, w okresie międzywojennym przyhołubiony przez sanację w szeregach WP. Potwierdza to wyraźnie, że nie sam banderyzm stanowi historyczną barierę w pojednaniu z Ukraińcami, ale podobny charakter miały i mają również inne nurty kijowskiego i galicyjskiego szowinizmu.
Tylko fakty
Nie w samek polityce jednak rzecz, a w faktach historycznych. A te są jednak nieodparte. Ukraińcy służyli w straży Pawiaka, ich oddział stacjonował budynku Wyższej Szkoły Nauk Politycznych, w szeregach Schupo osłaniali dzielnicę niemiecką już w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. 533 Ukraińców zostało ściągniętych do Warszawy 9-10 września 1944 r. w szeregach zbrodniczego II bataillon SS–Sonderegiment Dirlewangera, biorąc następnie udział w wysiedlaniu miasta. Ukraińscy ochotnicy stanowili też największą zwartą grupę etniczną wśród ok. 9 tysięcy hiwisów, czyli kolaboranckich służb pomocniczych wspierających niemieckie oddziały pacyfikujące Warszawę. Jeden z bandyckich dowódców Diaczenki, uratowanych po wojnie dzięki antykomunistycznemu szaleństwu gen. Andersa, Mychajło Karkoc, winny także zbrodni wojennych na Lubelszczyźnie – zmarł zaledwie przed dwoma laty, na spokojnej emigracji w USA. Tak niewielki dystans dzieli nas od ludobójczej aktywności ukraińskich szowinistów. To nie odległa przeszłość. To także codzienność wojny na Wschodzie – codzienność zbrodni, których dopuszczają się tam nazistowskie bataliony kijowskiego reżimu. Tych liczb i faktów żadne nadymanie się prezydenta Dudy czy okrzyki nawróconego na PiS-izm Roberta Bąkiewicza nie zakryją!
Tak, Ukraińcy brali udział w walkach powstania warszawskiego – po stronie nazistowskiej i jako naziści.
A powstańcy przeprowadzali denazyfikację…
Konrad Rękas